Stary Wiarus Stary Wiarus
1136
BLOG

Obywatel a diaspora

Stary Wiarus Stary Wiarus Polityka Obserwuj notkę 6

 

Kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi na ogół o pieniądze.

 

O ile to kogoś z PT Rodaków w Diasporze pociesza, a PT Rodaków z Kraju krzepi w patriotycznej determinacji, to próby podporządkowania polskiej diaspory Warszawie datują się prawie od samego powstania II RP, od wczesnych lat dwudziestych. Urzędnik polski dowolnej generacji i opcji politycznej w zasadzie od zawsze miał napady furii na myśl że gdzieś tam w Niemczech, w Anglii, w Ameryce, w Australii, na Biegunie Północnym, na Księżycu (pan Twardowski) znajdują się Polacy, którym on może w zasadzie naskoczyć z rozbiegu.

 

W okresię miedzywojennym, II RP miała na tą urzędniczą furię bezpiecznik, który PRL i III RP niestety usunęły. Ustawa z 1920 r. o obywatelstwie polskim – całe dwie strony druku, pomnik jasności i logiki w porównaniu z dowolnym powojennym aktem prawnym – stanowiła, że kto nabywa obywatelstwo obce, ten automatycznie traci polskie.

 

Automatycznie. Bez potrzeby podejmowania jakichkolwiek kroków. Bez suplikacji do tronu, bez furmanki papierów, poświadczeń, zaświadczeń, umiejscowień i apostilli, bez tysięcy dolarów w opłatach za tusz do pieczątek  i powietrze zużyte w poczekalni, bez tajnej oceny wniosku przez dwa ministestwa i dwa lata, i bez osobistego podpisu prezydenta RP, jak obecnie.

 

W ten sposób, kto chciał mieszkać stale za granicą zachowując obywatelstwo polskie, ten mieszkał tam jako stały rezydent, ale się nie naturalizował. Kto natomiast chciał się zintegrować na emigracji jako pełnoprawny obywatel swojej nowej wspólnoty, ten się naturalizował  i automatycznie zrzekał sie tym aktem członkostwa wspólnoty dotychczasowej. Obywatelstwo polskie było w ten sposób własnością, jak sama nazwa wskazuje, obywatela polskiego, który mógł z nim postąpić wedle własnego, starannie przemyślanego uznania.

 

Ostatnie słowo w kwestii zachowania lub zrzeczenia się obywatelstwa nalezało według ustawy z 1920 roku do obywatela, nie do państwa. Tak też jest dzisiaj w większości krajow unijnych i zamorskich – o zrzeczeniu się własnego obywatelstwa decyduje obywatel, nie urząd ani tron. Obywatel zawiadamia państwo o swojej decyzji, państwo tą jego decyzję rejestruje, ale nie moze jej zmienić ani odrzucić. Tak zrzekł się obywatelstwa brytyjskiego Radek Sikorski. W paszportach amerykańskich jego synów wydrukowana jest zwięzła instrukcja, jak się zrzec obywatelstwa USA, jeśli taka czyjaś wola.

 

Przejęcie obywatela na własność państwa i troska nowego właściciela, by mu się ten cenny ludzki zasób jak krnąbrna krowa z obywatelskiego łańcucha nie urwał, to wynalazek komunistyczny, z tych samych lat PRL co odrutowane i zaminowane granice. 

III RP z entuzjazmem ten wynalazek podtrzymuje, ponieważ umożliwia on jej pobieranie unijnych subwencji i obliczanie względnej siły polskiego głosu w Unii na bazie 38,6 mln osób zakolczykowanych PESELem, a nie na liczbie poniżej 36 mln, a może nawet poniżej 35 mln, osób  faktycznie zamieszkałych w Polsce.

 

Będzie się działo, kiedy w październiku 2014 r. skończy się w Unii okres przejściowy z większości nicejskiej na lizbońską. Eurostat ma zmienić w 2015 roku zasadę określania liczby ludności państw członkowskich z brutto na netto. Unia będzie liczyć tylko osoby faktycznie znajdujące się w Polsce przez co najmniej 12 miesięcy przed data spisu, a nie liczbę ujętych w ewidencji ludności, dla uniknięcia podwójnego liczenia tych samych osób w różnych państwach Unii.

Eurostat zdał sobie bowiem sprawę – lepiej późno niż wcale – że wiarygodność polskiej ewidencji ludności jest taka sama, jak wszystkich innych polskich przekrętów. Iluminację Eurostat zawdzięcza m.in. uroczej definicji spisowej GUS przy ostatnim spisie powszechnym. Definicja ta stanowiła między innymi, że  osoby nieobecne w dniu spisu w ich polskim miejscu zamieszkania od 12 lat lub dłużej, uważa się oficjalnie za obecne, i wlicza się je do liczby ludności Polski.

 

Jak Eurostat zmieni sposób liczenia, to się okaże, że Polska ma netto około 6,9%, a nie około 7,6% ludności Unii, i proporcjonalnie mniejszy głos w sprawach wymagających kwalifikowanej większości lizbońskiej – co najmniej 15 krajów reprezentujących łącznie co najmniej 65% ludności Unii.

 

No i całkiem niewykluczone, że Bruksela każe oddać  dotacje nieprawnie pobrane w ciągu ładnych paru lat na trzy miliony martwych dusz, których fizycznie w Polsce nie ma i od dawna nie było. No, chyba że Tusk wykorzysta precedens umorzenia polskiego długu Gazpromu, który znikł na jedno tupnięcie ruską nogą, i załatwi wam umorzenie kwoty nieprawnie pobranej od Unii na podstawie niezgodnej z prawdą ewidencji ludności.

Trzy miliony martwych dusz, po choćby jakieś marne, symboliczne sto euro na głowę, to jest 300 milionów zajumanych euro, czyli jakieś 1,3 miliarda złotych. Rocznie. Niech się Amber Gold schowa.

 

Jak wam Donek umorzy zwrot 300 mln euro rocznie do Brukseli, to wtedy będziecie mogli z czystym sumieniem zdjąć z cokołu przed pałacem prezydenckim spiżowego księcia Józefa i posadzić na tym samym spiżowym koniu spiżowego Donalda.

emigrant (nie mylić z gastarbeiterem)       

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka